Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Powiat starogardzki. Uciekli przed wojną na Ukrainie

AK
W Stachanowie, ich rodzinnym mieście, pociski rakietowe wręcz przelatywały nad ich głowami. W mieście panował głód, bezprawie, szabrownicy. Rodzina Zubko przyjechała do Polski i zamieszkała w Godziszewie.

Szyby w oknach ich domu zostały wybite. Drzwi wyważone. Mieszkanie zostało doszczętnie splądrowane. Nie wiedzą nawet, czy stoją jeszcze mury. Po tym, jak Rosja zaanektował Krym, któregoś dnia na ulicach Stachanowa, ich rodzinnego miasta w obwodzie ługańskim na wschodzie Ukrainy, pojawili się ludzie z bronią. Nikt w miasteczku ich nie znał. Mówiło się, że to prorosyjskie bandy. Opłaceni przez Rosjan najemnicy. Wśród nich Kozacy. Ale też rosyjscy rezerwiści, ludzie mieszkający na wschodzie Ukrainy, mentalnie związani z Rosją. Liczyli na to, że na konflikcie mogą sporo wygrać. Byli świetnie wyposażeni w broń. Zaczęli okupować miasto. Rząd ukraiński mówił o nich: terroryści, rebelianci. Rozpoczęły się ciężkie walki. Władze ukraińskie wprowadziły stan wyjątkowy m.in. w obwodzie ługańskim. Wojska próbowały wyprzeć prorosyjskich separatystów z zajmowanych przez nich terenów. Ale rebelianci m.in. ze Stachanowa atakowali żołnierzy ukraińskich. Czołgi i opancerzone pojazdy na ulicach miasta były normą. Tak jak ostrzały z wyrzutni rakietowych i moździerzy. W samym środku jatki, pośród rakiet, pocisków, wybuchów znaleźli się zwykli ludzie. Między innymi oni - Marianna i Wasilij Zubko oraz ich ośmioro dzieci.

Wasilij Zubko, ojciec: W mieście nie dało się żyć. Ludzie ukrywali się w piwnicach. Próbowali się ratować. W naszym mieście znajdował się sztab prorosyjski. Nigdy nie było wiadmo, kiedy rozpocznie się ostrzał rakietowy. Pociski z armat wystrzeliwano na 20 kilometrów. Trafiały one w nasze domy. Pociski rakietowe przelatywały wręcz nad naszymi głowami. Wpadały jednym oknem, a wypadały drugim. Na ulicach ginęli ludzie, zwykli mieszkańcy. Zamknięto wszystkie instytucje, szkoły, zakłady pracy. W mieście pojawił się głód. Nie było, gdzie kupić jedzenia. Sąsiedzi pomagali sobie wzajemnie, ale przecież sami mieli niewiele. Wielu, głównie starszych ludzi, nie przeżyło tego czasu. Zdecydowaliśmy, że żona z dziećmi pojedzie do Kijowa. Ja zostałem. Miałem nadzieję, że walki się zakończą i wszystko wróci do normy.

Tak się nie stało. Walki się nie zakończyły. Było coraz gorzej. Wasilij wsiadł na rower i pojechał do żony do Kijowa, oddalonego od Stachanowa o kilkaset kilometrów.
Wasilij: Autobusy i pociągi nie jeździły. Auta nie miałem, mogłem jechać tylko rowerem. Na całym terenie działali szabrownicy. Grozili bronią. Kradli, co się dało. Jeśli ktoś jechał autem, zatrzymywali go, przystawiali lufę do skroni, kazali opuścić samochód. Auto zabierali. Zaczęli też wykradać i wywozić np. wartościowe maszyny z zakładów pracy. Gdzie je wywożono? Można się tylko domyślać. Trochę pracowałem pod Kijowem, ale ostatecznie dołączyłem do rodziny.

W Kijowie nie było łatwo. Do stolicy ściągli wówczas masowo uchodźcy ze wschodu kraju. Ceny wynajmu mieszkań szybowały w górę! Miejscowi chcieli zarobić na uciekinierach. Oszukiwali ich.
Marianna Zubko, matka: Wpłaciliśmy pieniądze właścicielowi mieszkania. Gdy chcieliśmy się wprowadzić, powiedział nam, że jednak zmienił zdanie i ma innych lokatorów. Pieniędzy nie oddał. Trudno było z mieszkaniami. Właściciele nie chcieli słyszeć o 10-osobowej rodzinie. Wreszcie zdobyliśmy jeden pokoik. Spaliśmy jedno przy drugim. W pomieszczeniu znajdowały się tylko szafa i tapczan. W Kijowie jednak nie było dla nas przyszłości. Było nam ciężko. Nie mieliśmy pracy, pieniędzy. Do miasta zjeżdżały masy ludzi, podobnie jak my, uciekający przed wojną. Zdecydowaliśmy o wyjeździe z kraju. Tak jak staliśmy, pojechaliśmy na granicę z Polską. Nie mieliśmy nic.

Na Ukrainie zostali jednak dwaj dorośli synowie. Daniel jest żołnierzem w armii ukraińskiej. Podpisał 3-letni kontrakt. A Andrzej pracuje z dziećmi w placówce wychowawczej. Pozostali członkowie rodziny zostali skierowani do ośrodka dla uchodźców w Białej Podlaskiej. Następnie trafili do Grupy pod Grudziądzem. Przebywali tam kilka miesięcy. Wreszcie w sierpniu 2015 r. zamieszkali w Godziszewie. Wynajęli mieszkanie. Wasilij z zawodu jest tokarzem numerycznym. Zdobył zatrudnienie w jednej z firm w Gdańsku. Codziennie dojeżdża do pracy autobusem. Marianna pracuje jako sprzątaczka, ale też opiekuje się niepełnosprawnym synem, 19-letnim Pawłem. Chłopak ma m.in. problemy ze słuchem. Z kolei 26-letnia Natalia chciałaby pracować jako masażystka. Kształci się w tym kierunku w Gdańsku. Młodsze dzieci, czyli Tatiana, Dima, Dawid i Bogdan, uczą się. Dzieci są utalentowane muzycznie. Na Ukrainie wszystkie na czymś grały (m.in. na bajanie, instrumencie podobnym do akordeonu). Dziewczynki chodziły też na balet. Trochę im tego brakuje. Są jednak radosne. Głośno się śmieją. Nie myślą o przeszłości.

Wasilij: Zdecydowaliśmy się na Godziszewo, bo jest blisko Trójmiasta. A to w Gdańsku mam pracę. Początki były trudne. Nie znaliśmy języka polskiego. Ciężko było się dogadać. Na Ukrainie pracowałem jako tokarz i też obsługiwałem podobne urządzenia, ale jednak trochę się różniły. Z czasem się dostosowałem. Nadal posługuję się słownikiem polsko-ukraińskim, ale właściwie wszystko już rozumiem. W pracy nie mam żadnych problemów. Bardzo ją lubię.

Różnic było więcej. Koszty życia w Polsce, jak mówią, są dużo wyższe niż na Ukrainie.
Wasilij: Gdy zobaczyłem rachunek za prąd, przeraziłem się. Na Ukrainie nigdy tak dużo nie płaciliśmy za energię elektryczną. Staramy się żyć bardzo oszczędnie.

Rodzinie pomagają mieszkańcy Godziszewa. Jeden z nich załatwił węgiel. Bez tego wsparcia, rodzina nie miałaby czym palić w piecu. Nie byłoby jej stać na kupno opału. Udało się też przywieźć urządzenia gospodarstwa domowego. Z kolei dzieci w szkole otrzymują darmowe obiady. Potrzeb jest jednak dużo więcej.
Eugeniusz Drygo, mieszkaniec Godziszewa: To porządni ludzie, zasługujący na wsparcie i szacunek. Skromni, inteligentni. Dużo przeżyli, sami o nic nie proszą.

Sytuacja prawna rodziny nie jest jeszcze ustabilizowana. Starają się o status uchodźcy. Mają prawo mieszkać w Polsce i tu pracować. Muszą jednak co jakiś czas przedłużać zezwolenia.
Marianna Zubko: Marzymy, żeby w końcu mieć spokój. Bo teraz nie wiemy, co z nami będzie. Chcielibyśmy tu mieszkać. Mieć szczęśliwy dom.
Kobieta myśli o synach, którzy zostali na Ukrainie. Kontaktuje się z nimi przez internet.
Marianna Zubko: Ostatnio dwa tygodnie temu z nimi rozmawiałam. Chciałbym, żeby cała rodzina była razem. Ale cóż zrobić. Daniel z wojska nie może zdezerterować. A Andrzej ma swoje życie, dziewczynę.

Czy kiedyś wrócą do rodzinnego Stachanowa? Miasto znajduje się na granicy ukraińskiej i rosyjskiej strefy wpływów.
Wasilij: Nie wiemy nawet, co zostało z domu. Czy stoją mury? Czy jest dach? W mieście panuje chaos. Właściwie nie ma tam władzy. Na razie nie mamy do czego wracać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na starogardgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto